Pełna sesja samochodu w zakładce "Car Sessions".
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że nie jest to obiektywny i rzetelny "test" samochodu. W żadnym wypadku opisywany tu pojazd nie umożliwia opisania go inaczej niż subiektywnie i porównania do innych, fabrycznych modeli.

W zeszłym tygodniu dostałem na dwa dni cudzego Poloneza. To miała być tradycyjna sesja - kilka zdjęć w różnych miejscach i samochód wraca do domu. Po raz pierwszy ktoś obdarzył mnie takim zaufaniem, że po prostu dostałem od właściciela klucze, instrukcję jazdy autem i termin zwrotu, nomen omen, bliżej nieokreślony. Że też akurat mój pierwszy raz takiej samodzielnej sesji musiał być akurat z TYM samochodem. Zaraz opowiem Wam co się stało.

Jest poniedziałek rano. Stawiam się o godzinie 10 w umówione z właścicielem miejsce. Konfiguracja Poloneza to stare, wąskie jeszcze zawieszenie w nowszym modelu Caro, z tym, że przerobionym na model wcześniejszy (z MR91 na MR89 - stopień dbałości wykonania tej przeróbki opiszę później, ponieważ warto, po prostu), z tradycyjnym post-fiatowskim silnikiem OHV na gaźniku. Wysłuchuję kilku uwag co do odpalania z ręcznym ssaniem, kiedy mogę jeździć na gazie i pod jakim warunkiem, oraz parę nieistotnych informacji w stylu zapowietrzającego się układu chłodzącego, więc samochód może kiedyś się zagrzać. Łatwizna - przecież właściciel dopiero co wrócił nim z Turcji, co może pójść nie tak? Zaczynam od krótkiej podróży poza Warszawę, żeby znaleźć kilka miejscówek do zdjęć. Przy okazji mam czas by przyzwyczaić się do innego zawieszenia i hamulców niż w moim Polonezie. Konieczność szybkiego dostania się na uczelnie wybija mi jednak z głowy jakiekolwiek myśli o "wąskim" na ten dzień.

Wtorek rano - zmotywowany pakuję sprzęt, zgarniam znajomego (chwała Ci Łukasz, że chciałeś jechać, pozdrawiam serdecznie) i jedziemy zabrać auto na zdjęcia. Żeby nie było za łatwo, wita nas losowo zapalająca się kontrolka rezerwy. A przecież odczyt na zegarach pokazuje pełny zbiornik. Nic bardziej mylnego. Szybki kontakt z właścicielem i już wiem, że rezerwa mówi prawdę, a to wskaźnik jest zepsuty. Przyjemnie się dowiedzieć, że jeżdżąc dzień wcześniej i się tym nie przejmując minąłem się trochę z przeznaczeniem. A że przy okazji gaz też się kończy, to trzeba zacząć od wizyty na stacji benzynowej. Zatankowane? To można jechać dalej. Otóż nie. W tym momencie dostajemy nokaut "na drugą nóżkę". Uszkodzony automat rozrusznika zaciął się pod wpływem temperatury, więc kluczykiem w stacyjce można co najwyżej pokręcić dla zabawy.. Po 30, może 40 minutach czekania dochodzimy do wniosku, że rozrusznik definitywnie wyzionął ducha. Wychodzi na to, że trzeba odpalać tego gada z pychu. Dopiero po takim "zabiegu" udało nam się dojechać do pierwszej miejscówki.
 
 
Był to moment przyjrzenia się całemu Polonezowi. Jak wyżej napisałem - jego przeróbka na starszy model to temat rzeka. Rzeka szpachli. Całe auto jest brudne, w trzech różnych kolorach i w wielu miejscach "zdrutowane". Oczywiście tak naprawdę podobał mi się ten "styl", który wynika z braku stylu. Samochód wygląda dokładnie tak, jak powinien i jak wymarzył sobie to właściciel- jak stary, sowiecki robotnik, który ma głos zachrypnięty od podłej jakości papierosów i jedyna woń, którą od niego czuć, to taniej wódy. W tej całej wizji "złomu", auto jest po prostu jakieś.

Po zrobieniu serii zdjęć uświadomiliśmy sobie, że przecież nie działa rozrusznik - w ten oto sposób, w środku lasu, dopadło nas odpalanie z pychu numer dwa. Natomiast, żeby oddać sprawiedliwość myślę, że każdy powinien kiedyś poznać seryjne zawieszenie wąskich Polonezów. Nigdy nie byłem w bardziej miękkim samochodzie, wręcz "przepływającym" przez nierówności. Niestety, mój zachwyt skutecznie zabijał zepsuty rozrusznik, który dał o sobie znać na kolejnej miejscówce. Jeśli zgasimy auto, to trzeba je będzie pchać. Nie możemy również zostawić go z włączonym silnikiem, ponieważ na postoju zacznie się przegrzewać. I w tym błędnym kole rozpaczy Polonez nagle odpalił z kluczyka. Cud? Być może, ale przynajmniej raz odetchnęliśmy z ulgą.
To było najbardziej udane miejsce tego dnia. Na jakimś śmietniku.
Wtorkowe popołudnie - po przerwie obiadowej nadeszła pora na zdjęcia pod zachód, czyli ostatni punkt do odhaczenia. Polonez zaczął odpalać z kluczyka - po niemalże całym dniu pchania go w tą i z powrotem. Zrobiliśmy co było do zrobienia i zmęczeni dniem ruszyliśmy w stronę Warszawy, by odstawić auto w umówionym miejscu. I teraz małe wcięcie - nigdy, przenigdy nie chwal samochodu dopóki z niego nie wysiądziesz. Pierwsza pochwała dotyczyła tego, że w zasadzie się nie przegrzał ani razu. Trzymał stabilnie 90 stopni. Druga natomiast, że rozrusznik się samoistnie naprawił. Wjechaliśmy do Warszawy i temperatura z 90 podskoczyła do 120, a potem wskaźnik wjechał na czerwone pole. Byliśmy zmuszeni się zatrzymać i spuścić ciśnienie z układu. Całą operację opisał właściciel przez telefon, ale w praktyce nie przebiegała tak wynikało z jego słów. Auto "wypluło" z siebie około 3/4 całego płynu chłodniczego, pozostawiając wielką plamę. Temperatura spadła, natomiast plot twist następuje w momencie zgaszenia silnika (na włączonym nie było możliwe dolanie płynu, przez gejzer który wylatywał z chłodnicy). Tak, akurat w tym momencie, na zakazie, gdzieś na środku Warszawy, rozrusznik, który ostatnie dwie godziny niezależnie od sytuacji działał, postanowił znowu strzelić focha. Z rozpaczy i zdenerwowania zostawiliśmy auto jak stało, zamknęliśmy je i wróciliśmy do domu. Gdy emocje opadły, oczywiście samochód został przeprowadzony do domu właściciela (rozrusznik znów ożył). Szybko też postawiono diagnozę. Uszczelkę pod głowicą trafił szlag.
Swoje przejechał. A to i tak nie wszystkie kraje, które zwiedził.
Gdybym miał po tej jakże wspaniałej przygodzie kiedykolwiek pomyśleć o kupnie wąskiego Poloneza, to prawdopodobnie śmiałbym się do lustra dobre pół godziny. Auto jest definitywnie stworzone pod Polskę lat 90 i wcześniejszych. Wskazuje na to wręcz kanapowe zawieszenie. Jazda po wsiach nie czując zupełnie nierówności przynosi zaskakującą frajdę. Całą radość niestety szybko gasił ogólny stan silnika, przegrzewanie się w niespodziewanych momentach i częste problemy z odpalaniem. Znam natomiast dobrze Michała - właściciela - i wiem, że "wąski" dotarł do Turcji i wrócił, pokonując 5,5 tysiąca kilometrów trasy. Tyle kilometrów w trudnych warunkach jest dla tak nieprecyzyjnie wyprodukowanego samochodu po prostu zabójcza. Odczułem to podczas mojej sesji aż nazbyt mocno. Nie żałuję natomiast przygody - sam jeżdżę Polonezem, który (odpukać) jest wyjątkowo bezawaryjny i nigdy nie zetknąłem się na własnej skórze z faktycznym "gratem", który potrafi mieć swoje humory i fochy.
Inna kwestia to to, czy polubiłem się z “czerwonym”. Obawiam się, że nie.

You may also like

Back to Top